Alice
Munro, Taniec szczęśliwych cieni
Wydawnictwo
Literackie
Lubię
czasem sięgnąć po zbiór opowiadań, choć na dłuższą metę ta
niepozorna forma bardziej mnie męczy: wymaga większego wysiłku i
wchodzenia we wciąż nowe światy. Wydaje mi się też, że znacznie
trudniej napisać dobre opowiadanie niż dobrą powieść –
zachować równowagę między szczegółowym przedstawieniem tego, co
najważniejsze, a szkicem całej reszty tak, by nie wywołać
wrażenia dysproporcji, by wszystkie elementy tworzyły zgrabną
całość, a z krótkiego tekstu wyłaniał się wyrazisty bohater czy
ważny problem.
Kanadyjska
pisarka Alice Munro (ur. 1931) jest uważana za mistrzynię krótkiej
formy; była niejednokrotnie nagradzana, jest laureatką nagrody
Bookera. Polskiemu czytelnikowi znana jest od niedawna, między
innymi jako autorka Uciekinierki, Kocha, lubi, szanuje... czy Za kogo
ty się uważasz?. Taniec szczęśliwych cieni to jej pierwszy z
wielu zbiorów, wydany w 1968 roku – i moje pierwsze z nią
spotkanie.
Tom
zawiera piętnaście opowiadań, których głównymi bohaterkami są
przede wszystkim kobiety: młode i dojrzałe, dziewczynki i
staruszki. Pojawiają się też przedstawiciele płci przeciwnej,
jest ich jednak zdecydowanie mniej i w kontekście całego zbioru
schodzą na drugi plan.
Historie
są bardzo różne: niektóre dzieją się na obrzeżach miast, inne w
małych miasteczkach czy na farmie. Czasem to realia szkolne:
młodzieńcze problemy i przyjaźnie, zmiany zachodzące w
świadomości dorastających dziewczynek – „tylko dziewczynek“
(i te szczególnie mi się podobały, wydały mi się wyjątkowo
prawdziwe, napisane oszczędnie, a doskonale ujmujące istotę
sprawy); czasem zwyczajne sytuacje, codzienne spotkania ze zwykłymi
ludźmi – dawną miłością, hipnotyzerem, chorymi dziećmi,
ekscentryczną staruszką. Z każdej strony przebija przede wszystkim
normalność, proste życie – momenty, w których najlepiej widać,
kim jesteśmy. Munro ma wielki dar do wychwytywania takich właśnie
drobiazgów i wyciągania ich na powierzchnię: świetnie
charakteryzuje ludzi, w kilku akapitach potrafi przedstawić całe tło, emocje, scenerię opowiadania. W każdym tekście obserwuje
inną cząstkę rzeczywistości, pochyla się nad szczegółami,
które pozwalają wyciągać ogólniejsze wnioski i skłaniają do
zatrzymania się nad czymś pozornie oczywistym i szarym. Tematów
jest tu tyle, ile opowiadań, i żaden z nich nie jest nieważny. Tak
naprawdę każde z nich zasługiwałoby na osobną recenzję, ale
lepiej sięgnąć do źródła, niż czytać moje długaśne wypociny, więc oszczędzę Wam tego :). Na mnie największe wrażenie zrobiły
teksty z drugiej części zbioru: Dzień motyla, Chłopcy i
dziewczynki, Czerwona sukienka – 1946, Taniec szczęśliwych cieni;
co ciekawe, tylko to ostatnie portretuje dorosłych bohaterów; reszta osadzona jest właśnie w szkolnej rzeczywistości.
Bardzo
spodobał mi się jej język opowiadań. Na początku pasowało mi do niego
określenie „czysty“: pozostawiający fabułę samej sobie, z
czasem jednak dostrzegałam charakterystyczny styl autorki – czytelny
i przejrzysty, ale jednak rozpoznawalny. W większości tekstów
sceny, których jesteśmy świadkami, mówią same za siebie –
jedynie w pierwszych utworach Munro pokusiła się o podsumowujący
komentarz i to według mnie trochę psuło efekt.
To
pierwszy zbiór opowiadań kanadyjskiej pisarki, od 1968 roku napisała wiele
innych i z pewnością przeszła w swojej twórczości długą drogę.
W Tańcu szczęśliwych cieni czuje się, że nie są to teksty nowe,
ale uważam to za plus – pisarka uchwyciła w nich obyczajowość,
która już zanikła. Opowiadania mi się podobały, niektóre
zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie, i jestem ogromnie ciekawa, jak wypadłyby
skonfrontowane z czymś nowszym, z lat 90. (niestety na razie
nieprzetłumaczone) i z jakimś zupełnie świeżym zbiorem. Z
pewnością nie było to moje ostatnie spotkanie z Alice Munro, bo z
piętnastu krótkich opowiadań wyłania się różnorodny, pełen
ciekawych i słusznych obserwacji obraz człowieka – po prostu.
Moja
ocena: 7/10.
Za
egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.
Mam tę książkę na mojej liście do przeczytania, bardzo lubię styl A. Munro.
OdpowiedzUsuńDla mnie to pierwsze spotkanie, więc trudno mi powiedzieć, że lubię jej styl - ale na pewno wrócę do jej twórczości.
UsuńJakis czas temu zakupiłem inny zbiór opowiadań tej autorki, ale lektura czeka na mnie. Kocham opowiadania, więc pewnie będzie wspaniale.
OdpowiedzUsuńDla fana opowiadań twórczość Munro to chyba pozycja obowiązkowa :)
UsuńOj nie, opowiadania to nie dla mnie. Lubię powieści, nawet nowelki mnie męczyły zawsze.
OdpowiedzUsuńCzasem warto spróbować, ważne, by sięgnąć po coś naprawdę dobrego :)
UsuńLubię opowiadania i właśnie czytam inny zbiór autorstwa Alice Munro - "Zbyt wiele szczęścia". Na początku chciałam przeczytać wszystkie teksty "na raz", ale doszłam do wniosku, że to po prostu niemożliwe. Przy Alice Munro potrzeba skupienia, po lekturze każdego z opowiadań trzeba trochę odpocząć. Zauważyłam, że najważniejsza jest u tej pisarki właśnie zwyczajność, którą Munro opisuje z niebywałą lekkością. Nie ocenia, nie osądza...
OdpowiedzUsuńOczywiście chętnie sięgnę po "Taniec szczęśliwych cieni" :)
Faktycznie trzeba czytać powoli, ale u mnie to się dzieje samo - gdzie mi się uda uszczknąć trochę czasu, tam sobie jedno przeczytam, a następne za parę godzin :)
UsuńLubię zagłębiać się w takie opowiadania. O autorce już gdzieś słyszałam.
OdpowiedzUsuńPewnie słyszałaś nie raz, bo jakiś czas temu głośno było o "Kocha, lubi, szanuje..." - wtedy też zanotowałam sobie nazwisko.
UsuńZgadzam się, że o wiele trudniej napisać dobre opowiadanie niż dobrą powieść. Zawrzeć w krótkiej formie to co najistotniejsze to potrafi niewielu. Też nie przepadam za opowiadaniami. Miarą wielkości jest dla mnie to, czy po paru miesiącach od lektury pamiętam jeszcze ich przesłanie i ogólny zarys. Z ostatnio czytanych najbardziej podobały mi się Baryłeczka i inne opowiadania Maupassanta. Tej autorki nie znam. Z dość wysokiej oceny i opisu wnoszę, że to kolejna książka, którą warto przeczytać.
OdpowiedzUsuńCzytałam Twoją notkę o "Baryłeczce", Maupassanta jeszcze nie czytałam, ale jeszcze wszystko przede mną :) A Munro polecam.
UsuńBrzmi zachęcająco, a krótka forma też mam w sobie urok, w krótkim czasie można odwiedzić kilka "światów"
OdpowiedzUsuńPewnie, zawsze to miła odmiana :)
Usuńwłaśnie szukam czegoś dla siebie, bo ostatnio ciągle tylko czytam z Krzysiem książki dziecięce (tak, Krzysiem! Ile latek ma Twój?). Postanowiłam odwiedzic w najblizszych dniach księgarnię i wybrać coś dla siebie. Może to będzie właśnie Munro? :)
OdpowiedzUsuńMój malutki, dopiero półtora roku :)
UsuńOpowiadania są fajne dla matek, łatwiej się oderwać niż od powieści i można czytać po malutku :D
mój ma 4 :) dziś kupiłam sobie Munro, jestem bardzo ciekawa!! :)))
UsuńMam nadzieję, że się nie zawiedziesz!
Usuń