Strony

Społeczeństwo popaprańców


Joyce Carol Oates, Moja siostra, moja miłość. Intymna historia Skylera Rampike'a
Wydawnictwo Rebis

To moje drugie spotkanie ze znaną i docenianą amerykańską autorką; drugi obraz amerykańskiego społeczeństwa, tym razem współczesnego – jakże inny od przedstawionego w Córce grabarza. Nie tyle przygnębiający, co wstrząsający – chyba że niedowierzanie pozwoli nam nabrać dystansu i złagodzi lekturę. Bo to raczej karykatura niż portret. Tylko jakoś ciężko się śmiać.


Do napisania tej książki zainspirowało autorkę prawdziwe wydarzenie z końca XX wieku, jednak Oates zapewnia, że jest ona fikcją literacką i nie należy doszukiwać się powiązań. Całość osnuta jest wokół morderstwa siedmioletniej (narrator pisze: sześcioletniej, bo zmarła w przeddzień urodzin) dziewczynki, świetnie zapowiadającej się łyżwiarki – jeśli jednak ktoś się spodziewa kryminału czy trzymającej w napięciu powieści detektywistycznej, z pewnością się rozczaruje  kwestia "kto zabił" schodzi na dalszy plan, a cała historia morderstwa jest jedynie pretekstem do przedstawienia chorej rodziny, chorego miasteczka, chorych mediów i chorego społeczeństwa.

Przede wszystkim nie jest to zwykła powieść: nazwałabym to kolażem. Narratorem jest Skyler Rampike, starszy brat dziewczynki (miał dziewięć lat, gdy zginęła), który opowiada o swoim dzisiaj i – na przemian – cofa się do dzieciństwa. Poza względnie zwykłymi wspomnieniami bardzo ważną rolę w książce odgrywają przypisy, gdyż to właśnie tam „mieszka Skyler“. Do tego korespondencja, nieco osobne opowiadanie o pierwszej miłości narratora, definicje, „wycinki“ z prasy, wypunktowane listy – misz-masz informacyjny. I sporo uwag metapowieściowych, zwrotów do czytelnika i rozważań na temat samego pisania.

W całej książce nie ma ani jednego normalnego bohatera. Każdy ma mniejsze lub większe problemy psychiczne, jest dziwakiem, wyrzutkiem, dławi się niezaspokojonymi potrzebami i rozpaczliwie miota się w swojej klatce. Dotyczy to przede wszystkim rodziny Rampike'ów, ale także ich sąsiadów oraz późniejszych kolegów Skylera ze szkoły. Dzieciaki faszerują się tabletkami, udają dorosłych, prowadzą zupełnie nie-dziecięce rozmowy, walczą o przynależność do elitarnej Ligi Bluszczowej (Może teraz będą mnie bardziej kochali? Chociaż trochę?) i rzucają nazwami zaburzeń, które zostały u nich zdiagnozowane – obowiązkowo po kilka na głowę. Do tego zupełnie chora matka Skylera i niezbyt normalny ojciec: popaprani rodzice, którzy niszczą swoje dzieci. Rodzina patologiczna w pełnym tego słowa znaczeniu, choć nikt nie pije, nikt nie bije, i nawet przez większość czasu mieszkają razem. 

Nikt tu nie nawiązuje prawdziwych relacji, każdy jest wyobcowany, osobny. Nie trzeba być specjalnie podejrzliwym, by uznać taki obraz za przerysowany, pytanie tylko, jaką prawdę przedstawia to krzywe zwierciadło? Na powierzchni wszystko jest w porządku. Tylko czasem emocje wypływają spod skorupy sztucznych uśmiechów.

Oates świetnie wykreowała narratora i zarazem głównego bohatera, Skylera. Sprawnie zmienia perspektywę: przechodzi między postrzeganiem świata przez sześcio-, dziewięcio- i dziewiętnastolatka (Skyler opowiada jako dziewiętnastolatek); sposób mówienia chłopaka jest bardzo naturalny, trochę chaotyczny, niepozbawiony charakterystycznej dla nastolatków ironii i nadmiernego dystansu, rewelacyjnie oddający jego niepewność, kompleksy, emocje – to wszystko, kim jest. Naprawdę udany portret, i choć sama narracja może irytować (czy nastolatki nie są irytujące?), trzeba autorce oddać sprawiedliwość – opowieść jest wiarygodna.

To, co rzuca się w oczy najbardziej, to rozpaczliwa samotność wszystkich bohaterów. Za wszelką cenę – i na różne sposoby – próbują odnaleźć w świecie odrobinę akceptacji, poczuć się chcianym i kochanym. Bezskutecznie. Poznajemy kilku- i kilkunastolatków oraz dorosłych, którym w przeszłości też musiało zabraknąć ciepła i uwagi, skoro tak bardzo brakuje im teraz siły, pewności siebie, tak bardzo są zależni od opinii innych i tak strasznie ich potrzebują. Najbardziej rozdzierające serce są pod tym względem portrety dzieci – Skylera, który zawiódł pokładane w nim nadzieje, gdyż okazał się po prostu przeciętnym chłopcem, oraz Bliss, która nie może być sobą, ale jest gotowa na to poświęcenie, jeśli w zamian dostanie namiastkę miłości. Ta sześciolatka tuląca szmacianą lalkę, obawiająca się, że znów zawiodła mamusię, mimo bólu prosząca, żeby pozwolić jej dalej jeździć – bo wtedy ją kochają... to obraz, który na długo ze mną zostanie.

Mogłabym jeszcze sporo o tej książce powiedzieć. Bardzo ważnym tematem jest też "tabloidowe piekło", jakie pochłonęło rodzinę Rampike'ów; nie mogło również zabraknąć – a jakże – karykaturalnego obrazu chrześcijaństwa; jest jeszcze wiele innych spraw wartych uwagi. Dla mnie ta książka pozostanie przerażającym krzykiem o akceptację. I choć przyznaję, że środkowa część mi się dłużyła i miejscami wydawała nudnawa, to absolutnie nie żałuję poświęconego na nią czasu (a czytałam ponad tydzień). To nie jest jedna z tych powieści, o których zapomina się zaraz po zamknięciu albo które można podsumować w kilku akapitach.  Najlepiej przeczytajcie sami.

Moja ocena: 7/10. 

19 komentarzy:

  1. Wyobrażam sobie, jakie wrażenie wywarła na tobie ta książka. Wiem, że lektura będzie drogą przez mękę, ale mimo to bardzo chciałabym ją przeczytać!
    Pozdrawiam serdecznie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno warto. Tylko zaciśnij zęby na paręnaście pierwszych stron, bo początkowo sposób mówienia głównego bohatera może mocno wkurzać :)

      Usuń
    2. Droga przez mękę? Co to to na pewno nie. Najwyżej droga przez piekło, które ludzie sami na ziemi sobie tworzą i nie mogą się z niego wyrwać. Uwielbiam Oates przeczytałam kilkanaście jej książek i ciągle mi mało. "Moja siostra, moja miłość" to zdecydowanie czołówka.

      Usuń
    3. A ja się akurat trochę męczyłam językiem Skylera. Chociaż ogólnie uważam to za plus, wydał mi się - między innymi dlatego właśnie - bardzo wiarygodny. Ale miejscami irytujący :)
      Do tego cały koszmar psychologiczny... Można się umęczyć. Ale warto.

      Usuń
  2. Ja też bym chciał. I przeczytam, bo książkę kupiłem w zeszłym roku za 20 złotych na wyprzedaży :-) Ma trochę nieporęczny format, ale wydana jest ładnie, twarda okładka, te sprawy ;-) Recenzje zbiera bardzo pozytywne. Zdecydowanie moje klimaty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jest wielka i ciężka, więc pod tym względem ciężko się czyta, ale warto się pomęczyć :)

      Usuń
  3. Bardzo lubię i cenię powieści Oates. Każda z nich przedstawia inne piekło. Tej jeszcze nie czytałam, ale to tylko kwestia czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też na pewno jeszcze nie raz sięgnę po jej powieści.

      Usuń
  4. Przeczytałam większość książek Oates. Zaczęąłm od Mama odeszła - z perspektywy czasu patrząc najlżejszej. Każda na swój sposób jest wstrząsająca. Lektury tej pisarki dawkuję sobie, bo po przeczytaniu każdej jestem chora przez kilka tygodni. Noszę w sobie te piekła, przeżywam, myślę... to sztuka tak pisać, aby pozostawić w czytelniku klimat i pytania na długo. Chylę czoła i mimo czasem brutalności i okrucieństwa, które pokazuje - stale sięgam po kolejne jej książki. Lubię jej styl pisania, język, portretowanie bohaterów i wnikanie w ich świat. Literacki Nobel się należy jak nic
    pozdrawiam
    majka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też zrobię na pewno przerwę przed kolejną powieścią, tak samo zresztą jak teraz zrobiłam - ale na pewno do niej wrócę. A portrety według mnie fantastyczne, chyba ta analiza psychologiczna jest najmocniejszą stroną jej prozy.

      Usuń
  5. Podejrzewam, że nigdy bym nie trafiła na tę książkę, gdyby nie sprawa morderstwa małej JonBenet omawiana podczas szkolenia z profilowania kryminalnego. Wszyscy uczestnicy mieli chcieli odkryć sprawcę. Do dziś jest to najbardziej zagadkowa sprawa ostatniego dwudziestolecia. I tak szukając informacji o sprawie, dowodach, dochodzeniu trafiłam na książkę Oates. Profilerem nie zostałam ;) a za to zakochałam się w pisarce. To jak spróbowała odtworzyć potencjalną rzeczywistość domu Ramsey'ów/Rampike'ów było fenomenalne, choć wiele szczegółów wymyśliła sama, a kilka pominęła zupełnie, jak pierwsze małżeństwo Ramseya i dzieci z tegoż małżeństwa nocujące w noc morderstwa u Ramsey'ów. Dla mnie, razem z równie monumentalną "Blondynką" to jej najlepsze powieści. Doskonale się wczuwa w psychikę ofiary jaką była Bliss czy MM. "Córka grabarza" czy "Niebieski ptak" różnią się od nich znacząco, choć uznaję je również za dobre powieści. Zresztą, ogółem Oates wpisałam na listę ulubionych pisarek :) Ale popieram Maję K. - jej książki trzeba dawkować, bo lektura więcej niż jednej w miesiącu grozi co najmniej długotrwałym, refleksyjnym smutkiem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei na innym blogu (młoda pisarka czyta) widziałam zarzut, że Oates za dużo wzięła z oryginalnego wydarzenia, w końcu zastrzega sobie, że to jedynie inspiracja i nie ma żadnych powiązań. Samej sprawy nie znam, więc opieram się tylko na Waszych opiniach :)

      Trochę już tego przeczytałaś! "Blondynkę" też mam w planach, bo w mojej bibliotece są chyba trzy egzemplarze :) Ale to za jakiś czas. Uwielbiam tę świadomość, że jet pisarz, do którego mogę regularnie wracać z nadzieją na dobrą - choć trudną - lekturę. Podobnie nie spieszy mi się z Axelsson :)

      Usuń
    2. Bo wzięła bardzo dużo, czy za dużo.. Trudno mi ocenić. Problem w tym, że trudno o dystans wobec prawdziwych wydarzeń, gdy nawet nie zmieniła specjalnie nazwisk (Ramsey na Rampike) czy niektórych imion. Wiele szczegółów pochodzi z prawdziwych wydarzeń. Zaginięcie dziecka, długie poszukiwania w domu, zaangażowanie sąsiadów i policji, list, odnalezienie dziecka w piwnicy za kotłownią, brak dowodów i śladów jednoznacznie wskazujących na sprawcę. To wszystko jest i w powieści. Ale w "Blondynce" też jest sporo faktów z życia MM choć tu również Oates zastrzega, że to tylko fikcja. Albo ma talent jeśli chodzi o wykorzystywanie faktów i tworzenie na ich bazie fabuły fikcyjnej, albo za dużo wykorzystuje z faktów niewiele dodając od siebie.. Ale czytałaś więc pewnie wiesz, że sporo daje z siebie warstwie emocjonalno - psychologicznej : nie mogła tego wiedzieć, nie mogła znać odczuć małej JonBenet, nie mogła znać ich rodzinnych relacji ani wielu innych ważnych wątków. Zatem można jej zarzucać, że w ogóle wykorzystała tę historię, ale przecież wielu pisarzy wykorzystuje tego typu zdarzenia, więc trzeba by było zrobić ogólnie zakaz na wykorzystywanie prawdziwego dramatu..

      Też lubię taką świadomość. Na półce czekają dwie powieści Oates i dwa zbiory opowiadań. Wiem, że czeka mnie prawdziwa uczta, ale na razie książki czekają na odpowiedni moment. Ale z Axelsson mam trochę inaczej. Jej nazwisko działa jak magnes..

      Usuń
    3. Z pewnością dodała niemało od siebie, i faktycznie same fakty są przecież raczej pretekstem do przedstawienia różnych mechanizmów psychologicznych i społecznych, tak że ja się nie czepiam, choć po tej notce żeby nie doszukiwać się żadnego podobieństwa, bo jest przypadkowe, spodziewałabym się luźniejszych związków.

      A tu link do tej opinii, o której mówiłam:
      http://mlodapisarkaczyta.blox.pl/2009/11/Moja-siostra-moja-milosc-Joyce-Carol-Oates.html

      Usuń
  6. To musi być wstrząsająca proza...

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem zafascynowana autorką i jej stylem pisania. Biorę do ręki wszystko, co reklamowane jest jej nazwiskiem. Z przyjemnością prześledziłam Twoją recenzję i szykuję się na spotkanie z nienormalnymi bohaterami :)

    OdpowiedzUsuń
  8. W pazdzierniku czytalam "Blondynke" i tak mna pozamiatala, ze uwazam, ze jeszcze nie minelo dosc czasu, zeby siegnac po nastepna ksiazke Oates (ale i tak zamierzam przeczytac wszystkie jej ksiazki :-) ).

    PS. Zajrzyj do mnie na bloga, pliiiz, bardzo, bardzo jestem ciekawa Twoich typow :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też sobie robię duże przerwy, "Córkę grabarza" czytałam rok temu!

      Usuń